https://www.bankier.pl/wiadomosc/Surowc ... 09336.html
"Początek surowcowego supercyklu?
Poprzedni dołek cyklu surowcowego wypadł 20 lat temu podczas szczytu pierwszej bańki internetowej. Relatywny szczyt obserwowaliśmy latem 2008 r., gdy trwał wielki kryzys finansowy, a ropa naftowa kosztowała blisko 150 USD za baryłkę. Po 2011 roku ceny surowców generalnie podążały w dół, podczas gdy na rozwiniętych (a zwłaszcza amerykańskich) rynkach akcji szalała hossa, przerywana jedynie krótkotrwałymi (aczkolwiek niekiedy ostrymi) korektami. W efekcie w ciągu ostatnich 50 lat surowce nigdy nie były tak tanie w stosunku do akcji jak wiosną 2020 r.
Mamy więc za sobą pomad 9 lat bessy w sektorze surowcowym. Przez poprzednią dekadę ich ceny spadały. Świat wolał tworzyć i konsumować usługi – zwłaszcza w sferze wirtualnej. Węgla, ropy czy miedzi było za dużo w stosunku do zapotrzebowania. Producenci zamykali nierentowne kopalnie, ograniczali inwestycje w nowe złoża i na potęgę obcinali budżety na eksplorację. Efekty tej „surowcowej zimy” właśnie widzimy. Gdy po porzuceniu polityki lockdownów w USA i Azji na świecie pojawił się zwiększony popyt na surowce, nie dało się zwiększyć dostaw. To doprowadziło do poważnych zakłóceń w globalnych łańcuchach dostaw. Producenci ankietowani w badaniach ISM/PMI od kilku miesięcy raportują niedobory komponentów i galopującą inflację kosztową.
Wiele wskazuje na to, że taka sytuacja nie jest tylko stanem przejściowym. Owszem, w rynkowych komentarzach analitycy wskazują na bezprecedensowe ożywienie popytu tłumionego wielomiesięcznym lockdownem (zwłaszcza w Europie). Równocześnie w ciągu poprzednich 12 miesięcy zaszły zmiany, które każą na sprawę spojrzeć w znacznie szerszym kontekście.
Cztery silniki surowcowej hossy
Po pierwsze, surowce przez poprzednią dekadę pozostawały jedyną klasą aktywów, której nie objęła „drukowana hossa” drugiej dekady XXI wieku. Są więc praktycznie jedynym „niewygrzanym” obszarem inwestycyjnym. Na to nałożyła się eksplozja popytu na dobra przemysłowe trafiająca na sztywne ograniczenia podażowe – wydobycia miedzi czy dostaw drewna nie da się zwiększyć z dnia na dzień.
Po drugie, mamy za sobą okres bezprecedensowej stymulacji fiskalnej i monetarnej na świecie. Po marcu 2020 roku banki centralne i rządy wpompowały w gospodarkę biliony dolarów i euro. To monetarne tsunami wywołało na rynkach finansowych lęk przed trwałym wzrostem inflacji. Oczekiwania inflacyjne estymowane z różnicy w rentowności obligacji 5-letnich o stałej i zmiennej stopie procentowej (TIPS) na początku maja wzrosły do 2,65% i są na najwyższym poziomie od lipca 2008 roku. Oznacza to, że inwestorzy spodziewają się długotrwałego wzrostu inflacji w Stanach Zjednoczonych wyraźnie przekraczającego 2-procentowy cel Rezerwy Federalnej. Zresztą sam Fed oficjalnie przyznaje, że gotowy jest tolerować „umiarkowanie wyższą” inflację przez jakiś czas.
Równocześnie ci sami bankierzy centralni jak mantrę powtarzają, że nie mają zamiaru podnosić stóp procentowych zarówno w tym, jak i przyszłym roku. A to oznacza, że posiadacze kapitału zmuszeni są do przetrwania nadchodzącej inflacji w środowisku zerowych (lub wręcz ujemnych) stóp procentowych. Jedna z dróg ucieczki przed tą finansową represją jest zajęcie długiej pozycji na rynku surowcowym, co jest dodatkowym czynnikiem napędzającym wzrost cen.
Po trzecie, w ramach odpowiedzi na covidową recesję diametralnie zmieniła się polityka rządów. W ramach ogłaszanych od Pekinu i Waszyngtonu po Berlin i Warszawę wszelakich „nowych ładów” główny nacisk kładzie się na tzw. transformację energetyczną i rozbudowę (lub odbudowę) infrastruktury: dróg, linii kolejowych, sieci energetycznych, portów etc. Czyli tego wszystkiego, do czego potrzeba milionów ton wszelkiego rodzaju surowców – w tym zwłaszcza miedzi. To istotna zmiana względem poprzedniej 10-latki, gdy w odpowiedzi na globalny kryzys finansowy nowo kreowane pieniądze trafiały przede wszystkim do sektora bankowego. Teraz mają one trafić do realnej gospodarki.
- Politycznie napędzany popyt napędzi cykl inwestycyjny większy niż BRICS na początku XXI wieku, choć nie tak duży jak w latach 70. XX wieku. Mówimy jednak o tym rodzaju hossy na rynkach surowcowych – powiedział pod koniec ubiegłego roku Jeffrey Currie, szef działu analiz surowcowych w banku Goldman Sachs.
I wreszcie po czwarte, na ten w pewnej mierze motywowany politycznie surowcowy supercykl nakłada się średnioterminowy cykl dolarowy. Po zerwaniu z wymienialnością dolara na złoto (w sierpniu w 1971 r.) i okresie turbulencji z lat 70. możemy wyodrębnić pięć wieloletnich cykli dolara. Pierwszy rozpoczął się tuż przed rozpoczęciem rządów Ronalda Reagana na początku lat 80., a zakończył międzyrządowym porozumieniem (Plaza Accord) we wrześniu 1985 r. Przez następne około 6 lat dolar tracił względem innych walut, aż trend ten się odwrócił po upadku ZSRR. Następnie „zielony” umacniał się przez blisko 7 lat aż do apogeum bańki internetowej pod koniec XX wieku. Kolejne lata stały pod znakiem ponownej deprecjacji amerykańskiej waluty. Upadek banku Lehman Brothers wyznaczył kolejny punkt zwrotny i po okresie walutowej zawieruchy od 2011 r. dolar znów był na fali wznoszącej. Cykl ten najprawdopodobniej osiągnął swą kulminację w marcu 2020.
Jeżeli potwierdzą się teorie zakładające początek kilkuletniego okresu słabości dolara, to zmianie mogą też ulec inne trendy obserwowane w mijającej dekadzie. Jedną z ofiar mocnego dolara był sektor surowcowy. Jeśli „zielony” będzie w najbliższych latach tracił, byłby to jeszcze jeden z czynników wspierających wyższe ceny surowców notowanych przecież w USD.
Reasumując, najprawdopodobniej mamy do czynienia z kilkoma nakładającymi się na siebie globalnymi supertrendami. Końska dawka fiskalno-monetarnych stymulantów uderzyła w wymęczony długotrwałą bessą i niedoinwestowany sektor surowcowy, który pozostawał w stagnacji podczas wieloletniej hossy na rynkach finansowych. Na to nałożyło się „przełożenie wajchy” zarówno na szczeblu rządowym (typu transformacja energetyczna), jak i konsumenckim, gdzie lockdowny wymusiły przesunięcie wydatków z usług na dobra materialne."