Brytyjski minister finansów Alistair Darling oświadczył w poniedziałek, iż rząd gwarantuje bezpieczeństwo funduszy zdeponowanych w banku Northern Rock.
To reakcja na panikę klientów piątego największego banku hipotecznego w Wielkiej Brytanii, przecenę akcji spółki i pogłoski o jej przejęciu.
"Jeżeli zajdzie taka potrzeba, to rząd wraz z Bankiem Anglii wprowadzą system gwarantujący bezpieczeństwo wszystkich depozytów oszczędnościowych Northern Rock na okres obecnej destabilizacji na rynkach finansowych" - cytuje wypowiedź Darlinga agencja PA.
Darling na temat banku wypowiedział się po spotkaniu z amerykańskim sekretarzem skarbu Henry Paulsonem; głównym tematem rozmów były perturbacje na rynku finansowym.
Za ich źródło uważane jest załamanie w wysoce ryzykownym segmencie amerykańskiego rynku długu hipotecznego oraz ujawnienie, iż ten typ długu został upłynniony w nowatorskich produktach finansowych, które trafiły do portfeli inwestorów, w tym europejskich banków.
Jednym ze skutków był spadek zaufania na rynku międzybankowym, niższa podaż taniego pieniądza, wzrost stopy oprocentowania kredytu międzybankowego i interwencje banków centralnych, które dbają o to, by na rynku nie powstały zagrożenia dla finansowej płynności.
Northern Rock stracił zaufanie klientów, gdy Bank Anglii nieoczekiwanie ogłosił w nocy z czwartku na piątek, że wyasygnował dla niego nieograniczoną linię kredytową w reakcji na trudności, które ten bank napotkał z zaciąganiem kredytu na rynku międzybankowym.
Z kont oszczędnościowych banku wycofano gotówką ponad 2 mld funtów, a cena jego akcji w ciągu dwóch dni spadła łącznie o ok. 60 proc. Indeks najważniejszych spółek londyńskiej giełdy FTSE-100 spadł w poniedziałek o 106,5 pkt.
Brytyjski rząd gwarantuje bezpieczeństwo depozytów Northern
-
- Młodszy chorąży
- Posty: 574
- Rejestracja: 17 sie 2007 16:29
REKLAMA
Wtorek, 25 września 2007
Polacy strajkują w irlandzkim Dellu
PAP 00:10
Dell jest potentatem na rynku komputerów
(fot. AFP)
Mieliśmy być elitą, a wylądowaliśmy w obozie pracy - skarżą się pracownicy łódzkiego zakładu Dell, którzy polecieli na trzymiesięczne szkolenie do irlandzkiego Limerick. Około 100 osób wszczęło akcję protestacyjną - informuje "Dziennik Łódzki".
Przedstawiciele amerykańskiego koncernu komputerowego Dell pojawili się w Łodzi rok temu. Podczas "dnia otwartego" firmy drzwi łódzkiej filharmonii szturmowało w nadziei na zatrudnienie ponad siedem tys. osób. Angaże ma dostać tysiąc. Pracę mają rozpocząć w listopadzie, gdy ruszy łódzki zakład Della.
Czterystu "pionierów", którzy jako pierwsi podpisali umowy, w sierpniu poleciało na szkolenie do Limerick, gdzie znajduje się największy europejski zakład Della. Niestety, wielu z nich przeżyło bolesne rozczarowanie.
Polscy menedżerowie od trzech tygodni zmuszają nas do pracy po 12 godzin dziennie, grożąc, że jeśli nie będziemy zostawać dłużej, stracimy posady. A przecież podpisaliśmy kontrakty na ośmiogodzinny dzień pracy - załamuje ręce Piotr, w Dellu zatrudniony przy linii produkcyjnej. Polscy pracownicy Della zostali w większości zakwaterowani w małych wioskach, daleko od Limerick. Polacy nie mają własnych samochodów, nie znają dróg. Do pracy i z pracy wożą ich autobusy, podstawiane przez firmę.
Jesteśmy bezbronni, całkowicie zdani na te nieszczęsne autobusy - mówi gazecie Paweł, inny robotnik Della. A szefowie to wykorzystują. Dla tych, którzy się buntują i zamierzają wracać do domu po ośmiu godzinach, nikt nie zamawia transportu. Po trzech tygodniach harówki zdecydowaliśmy się na strajk - dodaje Paweł.
W ostatnią sobotę Polacy zostali poproszeni, by po godzinach pakowali laptopy do wysyłki. Nie wykonali polecenia. Wyszli z zakładu. W proteście udział wzięło - według różnych relacji - od 30 nawet do 100 osób - informuje "Dzienni Łódzki". (PAP)
Polacy strajkują w irlandzkim Dellu
PAP 00:10
Dell jest potentatem na rynku komputerów
(fot. AFP)
Mieliśmy być elitą, a wylądowaliśmy w obozie pracy - skarżą się pracownicy łódzkiego zakładu Dell, którzy polecieli na trzymiesięczne szkolenie do irlandzkiego Limerick. Około 100 osób wszczęło akcję protestacyjną - informuje "Dziennik Łódzki".
Przedstawiciele amerykańskiego koncernu komputerowego Dell pojawili się w Łodzi rok temu. Podczas "dnia otwartego" firmy drzwi łódzkiej filharmonii szturmowało w nadziei na zatrudnienie ponad siedem tys. osób. Angaże ma dostać tysiąc. Pracę mają rozpocząć w listopadzie, gdy ruszy łódzki zakład Della.
Czterystu "pionierów", którzy jako pierwsi podpisali umowy, w sierpniu poleciało na szkolenie do Limerick, gdzie znajduje się największy europejski zakład Della. Niestety, wielu z nich przeżyło bolesne rozczarowanie.
Polscy menedżerowie od trzech tygodni zmuszają nas do pracy po 12 godzin dziennie, grożąc, że jeśli nie będziemy zostawać dłużej, stracimy posady. A przecież podpisaliśmy kontrakty na ośmiogodzinny dzień pracy - załamuje ręce Piotr, w Dellu zatrudniony przy linii produkcyjnej. Polscy pracownicy Della zostali w większości zakwaterowani w małych wioskach, daleko od Limerick. Polacy nie mają własnych samochodów, nie znają dróg. Do pracy i z pracy wożą ich autobusy, podstawiane przez firmę.
Jesteśmy bezbronni, całkowicie zdani na te nieszczęsne autobusy - mówi gazecie Paweł, inny robotnik Della. A szefowie to wykorzystują. Dla tych, którzy się buntują i zamierzają wracać do domu po ośmiu godzinach, nikt nie zamawia transportu. Po trzech tygodniach harówki zdecydowaliśmy się na strajk - dodaje Paweł.
W ostatnią sobotę Polacy zostali poproszeni, by po godzinach pakowali laptopy do wysyłki. Nie wykonali polecenia. Wyszli z zakładu. W proteście udział wzięło - według różnych relacji - od 30 nawet do 100 osób - informuje "Dzienni Łódzki". (PAP)
REKLAMA
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 57 gości