Postautor: hanter69 » 20 mar 2010 21:23
Kryzys się u nas rozgości
19 marca 2010
Za trzy miesiące 2010 r. deficyt budżetu wynosi ok. 25 mld zł, czyli połowę całości deficytu przewidzianego na ten rok. Dla większości krajów Eurolandu ważniejszy jest wzrost gospodarczy niż walka z deficytami. Nawet takie kraje jak Wlk. Brytania, Grecja, Hiszpania czy Irlandia chcą przede wszystkim postawić na wzrost gospodarczy, eksport, zwiększanie zatrudnienia. Chcą rozpędzić własne gospodarki za wszelką cenę. My planujemy cięcia wydatków budżetowych, ograniczenia inwestycji, umocnienie złotego i schłodzenie polskiej gospodarki. To bardzo zły wybór i skończy się dramatycznie dla polskiego społeczeństwa. Zamiast rozwiązać problemy długu i deficytu, tylko je potęgujemy.
Europa stawia na wzrost. Polska ma cięcia i ograniczenia. Na razie co miesiąc od nowego roku wpływy podatkowe są o 2 mld zł mniejsze niż w roku ubiegłym. W Europie coraz bardziej realne wydaje się nadejście drugiego dna kryzysu. Do Polski kryzys właśnie nadchodzi. Dramat Grecji czy Irlandii wcale się nie skończył. W kolejce stoją już następni – Hiszpania, Portugalia, a w nieodległej perspektywie również i my. Nie ma co liczyć na popyt z Niemiec i Francji, który pociągnie naszą gospodarkę. Plany produkcji przemysłowej czy sprzedaży detalicznej oraz te mówiące o wzroście PKB ostrzegają, że idą ciężkie czasy. Według kanclerz A. Merkel stan gospodarki niemieckiej nie wróci do stanu przedkryzysowego wcześniej niż dopiero w 2013 r. Polski wzrost gospodarczy rzędu 1,7 proc. w 2009 r. może okazać się bardzo kruchy i mieć charakter wyłącznie przejściowy. Może nas bardzo negatywnie zaskoczyć w 2010 r. Bezrobocie 13-proc. to dopiero początek problemu ze składkami dla ZUS-u i NFZ-u, prawdziwych problemów zarówno kredytobiorców, jak i banków w naszym kraju. Mimo że i tak słabnie akcja kredytowa ze strony banków komercyjnych, to KNF jeszcze dorzucił do pieca, wprowadzając rekomendację T. Powinien to zrobić dwa lata temu, a nie teraz, dodatkowo jeszcze schładzając koniunkturę gospodarczą. Bez kredytu nie ma inwestycji ani wykorzystania środków unijnych, a nawet budowy dróg czy autostrad. Same obligacje drogowe KFD nie wystarczą.
Gaśnie koniunktura, kryzys dopiero nadchodzi
Koła zamachowe polskiej gospodarki już i tak kręcą się coraz wolniej. Branża budowlano-montażowa i deweloperzy dopiero zbliżają się do krawędzi przepaści. Konsumpcja prywatna gaśnie, chwieją się inwestycje drogowe, słabną także wynagrodzenia. Projekty ustaw reformujące finanse publiczne, jak trafnie to ujął prezydent RP L. Kaczyński, „są w lesie”, w którym dodatkowo w najlepsze trwa rabunkowa wycinka. Budowanie przez lata Polski tylko dla bogatych przynosi swoje żniwo. Zerwano z ideą solidarności społecznej, zdezorganizowano sektor podatkowy w Polsce, maksymalnie stępiono skuteczność podatkową budżetu państwa. Nie wykluczone, że w 2010 r. budżet dostanie aż o 11 mld zł mniej wpływów z podatku PIT. Z VAT-em i CIT-em też nie będzie dobrze w 2010 r. Wyprzedano sektor bankowy i niebezpiecznie zadłużono nasz kraj. Teraz po chwilowych zachwytach nad zieloną wyspą, której rozpadliny i dziury budżetowe przysłonięto zielonym suknem, a problemy zamieciono pod dywan, ogłoszono wstępny alarm o szybkiej konieczności naprawy polskich finansów publicznych oraz walki z narastającym gwałtownie długiem publicznym. Sięgnięto już nawet w tym celu po wunderwaffe liberałów J. K. Bieleckiego, bo sztuczki magiczne J. V. Rostowskiego nie przynoszą spodziewanych efektów, a fale tsunami wzbierają, jak widać, na sile. To widać choćby po gwałtownie rosnącym deficycie budżetowym w I kw. 2010 r. Najprawdopodobniej do połowy roku wykonamy 80-90 proc. zakładanego na ten rok deficytu budżetowego na poziomie 52 mld zł. Realny deficyt budżetu państwa powinien się zamknąć kwotą 90-100 mld zł, o czym od dawna „Gazeta Finansowa” informuje.
Inni stymulują, my będziemy ciąć
Władze Unii Europejskiej i kraje Eurolandu nie porzuciły idei stymulacji fiskalnej, preferencji i udogodnień, czy ulg podatkowych dla własnych eksporterów, czy jawnego wręcz protekcjonizmu. Pokazują to dobitnie działania prezydenta N. Sarkozego i premiera G. Browna, jak i działania premiera J. Zapatero. Nie zrezygnowano z walki o utrzymanie miejsc pracy, o podtrzymanie koniunktury i konsumpcji w krajach Eurolandu. Kraje te, jak widać, nie bardzo chcą skorzystać z rad i sposobu walki z kryzysem a la J. V. Rostowski. Pochwały w „The Economist” wiele nie kosztują, ale eksperymentować w ten sposób nikt w Europie nie chce. Polski minister finansów, podobno najlepszy minister finansów Europy, właśnie zapowiedział co najmniej kilka planów reformy polskich finansów publicznych, w tym plan rozwoju i konsolidacji, plan konwergencji, jak i bliżej nie określone plany dotyczące systemu ubezpieczeń. Mamy bardzo gwałtownie obniżać deficyt sektora finansów publicznych aż o 4 pkt. procentowe. I to w czasie, gdy ten wyraźnie rośnie. Mamy obniżać dług publiczny, który właśnie w ubiegłym tylko roku wzrósł o 81 mld zł i nadal ostro rośnie. Nasze obligacje 10-letnie wyceniane są prawie identycznie jak greckie i sprzedają się podobno jak ciepłe bułeczki, choć Grecja jest w totalnym kryzysie, a my ponoć jesteśmy krajem sukcesu gospodarczego. Obniżone i to znacząco mają być wydatki publiczne, tzw. reguła wydatkowa, wydatki socjalne, inwestycyjne, wydatki poszczególnych resortów. Przyśpieszyć ma wyprzedaż resztek wartościowych składników majątku narodowego – sprzedać mamy energetykę i uzdrowiska. Przygotowane są bardzo poważne i bardzo dolegliwe społecznie zmiany w systemie emerytalno-rentowym. Planuje się skądinąd oszczędności na emeryturach mundurowych rzędu 19 mld zł, ale dopiero w 2060 r. Przedtem jednak trzeba przeżyć lata 2010 – 2012. Renty w systemie kapitałowym mogą być na poziomie 20-30 zł, podobnie jak część emerytury wypłacanej w OFE. Co się stało? Było tak dobrze. Zielona wyspa Polski tygrysa Europy nagle musi przejść na dietę? Mamy ponoć kłopot, musimy gwałtownie oszczędzać, ograniczyć inwestycje, bieżące wydatki i płace. Dodatkowo, zdominowana przez ultraliberałów RPP, nie bardzo wiadomo dlaczego, chce podnosić stopy procentowe i tak jedne z najwyższych w Europie. Nadal w najlepsze trwa przymykanie oka na gigantyczną spekulację na polskim złotym. Trwa nadprodukcja i totalna wyprzedaż polskich obligacji na wyścigi. Sztucznie wywindowany i nadwartościowy polski złoty już wkrótce odbije się polskiej gospodarce, bilansowi płatniczemu, a zwłaszcza naszemu eksportowi wielką czkawką. Spekulacyjny balon może gwałtownie pęknąć i to z dnia na dzień. Czy to wszystko może pozostać bez wpływu na wzrost gospodarczy, koniunkturę, konsumpcję, inwestycje, a zwłaszcza bezrobocie? – z pewnością nie. Polski rząd i MF wybrali rozwój poprzez cięcia, zamiast stymulacji wybrano stagnację, zamiast rozwoju – hibernację rachitycznego wzrostu PKB. Postawiono ponownie na schłodzenie polskiej gospodarki jako metodę walki z kryzysem. Nikt już nie wierzy w plany ministra finansów i jego zapowiedzi, nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy.
Nie macie pieniędzy? – sprzedajcie wyspy albo Wawel
Żeby w ciągu ośmiu lat zmniejszyć wydatki publiczne poniżej 40 proc. PKB, jak proponuje MF, trzeba by podnieść w sposób horrendalny podatki, zamrozić płace i emerytury na lata albo pójść śladem propozycji niemieckich polityków, którzy dziś proponują Grecji pomoc finansową w zamian za greckie wyspy i Akropol. My w podobnej sytuacji jak Grecja musielibyśmy pewnie sprzedać lub zastawić Śląsk, może Gdańsk, a pewnie i Wawel. Wbrew pozorom postrzeganie naszych finansów publicznych i greckich przez inwestorów jest podobne. Zarówno polskie, jak i greckie obligacje 10-letnie wyceniane są prawie identycznie – na ok. 6 proc. Co byśmy nie robili, jak pompowali polskiego złotego, w czym bardzo pomagają nam międzynarodowi spekulanci, ci sami, którzy w ubiegłym roku tak skutecznie manipulując złotym świetnie na tym zarabiali, to i tak nie unikniemy przekroczenia w latach 2010-2012 progów ostrożnościowych. Właśnie przekroczyliśmy próg 50-procentowy. W 2010 r. przekroczymy próg sanacyjny 55 proc. relacji długu publicznego do PKB, a na początku 2011 r. próg konstytucyjny – 60-procentowy. I co wtedy będziemy sprzedawać lub zastawiać? Prawdziwy deficyt sektora finansów publicznych w Polsce nie wynosi oficjalnych 7,2 proc., ale już ok. 10 proc. w relacji do PKB, gdy policzyć wszystko, co poukrywano, wypchnięto poza budżet, czy zamieciono pod dywan. Ten deficyt będzie rósł pomimo różnych sztuczek księgowych. Już wkrótce minister finansów będzie rozważać nie tylko ograniczenie przepływu części składki do OFE z 7,3 proc. do 3 proc., ale przejęcie całości tej składki. Niewątpliwie OFE trzeba albo głęboko zreformować albo wręcz zlikwidować, bo ta instytucja od lat jest deficytogenna, bardzo kosztowna, potęgująca wzrost wydatków budżetu państwa, a z drugiej strony gwarantuje głodowe emerytury.
Cuda, cudeńka
W planie konwergencji najlepszy MF Europy planuje, że różnice kursowe i „inne czynniki” (swoją drogą bardzo ciekawe, jakie czynniki ma na myśli MF) mają obniżyć poziom długu aż o 9 proc. PKB. Toż to istne cuda. Ciekawe, ile ma być warte w związku z tym euro w latach 2010-2012 – 1,5 zł, 2 zł? Ciekawe, co wtedy moglibyśmy jeszcze jako kraj eksportować. Albo więc są to wierutne bzdury i zwykłe zaklinanie rzeczywistości, albo całkowity brak odpowiedzialności za słowo i brak profesjonalizmu. Jakby tego było mało, MF przewiduje, że nominalny wzrost PKB – średnioroczny, będzie wynosił 6,7 proc., a wpływy z prywatyzacji przeznaczone na finansowanie polskiego deficytu wyniosą aż 1,3 PKB. Ciekawe, czy wliczono już w to Wawel. Księstwa Śląskie i Prusy Książęce też już kiedyś w naszej historii zastawialiśmy z powodu braków finansowych. Przy tych założeniach nie tylko nie da się rozwijać, ale jeszcze będziemy się zwijać, wchodząc w kilkuletnią stagnację. Oby nie ziściły się wnioski płynące z rządowego planu konwergencji, które wg wyliczeń prof. S. Gomułki przewidują w 2012 r. obniżenie w stosunku do 2011 r. inwestycji publicznych realnie aż o 15 proc. PKB, zmniejszenie zużycia pośredniego (energia, paliwa, lekarstwa) w sektorze publicznym w stosunku do PKB o 2,7 proc. realnie oraz zmniejszenie transferów socjalnych w relacji do PKB w stosunku do 2011 r. o 0,6 proc., jak również zwiększenie obciążeń fiskalnych w relacji do PKB o 2 pkt. procentowe realnie szybszego niż sam wzrost PKB. Przewiduje on również zerowy wzrost realnego funduszu płac w sektorze publicznym w latach 2010-2012, a przypomnijmy, że już dziś gwałtownie rośnie skala niewypłacanych wynagrodzeń i pensji – to już blisko 150 mln zł zaległości. To wszystko z pewnością nie są rozwiązania prorozwojowe i stymulacyjne, a przecież już w 2010 r. wpływ polskiego eksportu na nasz PKB przestanie być pozytywny i stanie się wyraźnie negatywny. Przy rosnącym bezrobociu popyt krajowy będzie słabł, słabnąć będą wynagrodzenia, popyt na kredyt będzie wyraźnie spowalniał w latach 2010-2012. Wzrost PKB na poziomie 3-4 proc. w latach 2010-2012 wydaje się więc wielce wątpliwy. Już w tym roku PKB może nas bardzo negatywnie zaskoczyć, a wtedy na zielonej mapie Europy zobaczymy czerwoną plamkę pod nazwą Polska. Tym bardziej, że w 2010 r. będziemy się porównywali do stosunkowo dobrej i wysokiej bazy odniesienia z roku ubiegłego. Konsumpcja prywatna wzrosła w 2009 r. aż o 2,3 proc. W tym roku tego luksusu i tego bodźca już nie będzie.
Zamiast stymulacji szykuje się kastracja
Z tego wszystkiego widać, że zamiast stymulacji będziemy mieli kastrację wydatków budżetowych, wydatków socjalnych i inwestycyjnych. co oznaczać będzie niższe wynagrodzenia, dochody budżetowe, więcej bankructw i wzrost bezrobocia. Zdecydowanie za wcześnie odtrąbiono koniec kryzysu w Polsce, gdy tak naprawdę jest on dopiero przed nami. Już od ubiegłego roku rosną zatory płatnicze, liczba upadłości i kredytów zagrożonych. Sztucznie zmniejszono deficyt budżetu już w 2009 r. Wiele wydatków wypchnięto poza budżet, co powoduje wzrost deficytu całego sektora finansów publicznych. ZUS tonie w długach, będzie potrzebował corocznie 50-70 mld zł, a NFZ-owi zabraknie od 3 do 4 mld zł. Trzeba będzie wypuścić część więźniów w ramach cichej amnestii, bo na to też nie ma pieniędzy. Dług publiczny Skarbu Państwa wzrośnie w 2010 r. do poziomu 750 mld zł. Reguła wydatkowa – 1 proc + inflacja nic nie da, bo to realnie śmieszne oszczędności rzędu 3-4 mld zł rocznie, a trzeba by cięć rzędu 60 do 90 mld zł. Deficyt budżetu państwa po zaledwie dwóch miesiącach 2010 r. wyniósł 16,8 mld zł, czyli 32 proc. całości deficytu przewidzianego na cały 2010 r. Zanosi się na to, że takie tempo gwarantuje deficyt budżetu państwa po I kw. tego roku na poziomie 50 proc. planu na ten rok. W czerwcu 2010 r. może to być już nawet 80 proc. planu wykonania deficytu budżetowego. Widać więc wyraźnie, że deficyt budżetowy nie tylko nie będzie niższy o 10-15 mld zł, czyli na poziomie 35 mld, jak zapewnia minister M. Boni, ale raczej gdzieś w granicach 90 mld zł. Już nawet MFW wie, że obietnice drastycznej redukcji deficytu budżetowego przedstawione w planach MF są nierealistyczne. Kontynuowanie więc obecnie kreatywnej księgowości w sferze polskich finansów publicznych, polegające dodatkowo na ślepych cięciach wydatków, ograniczanie wynagrodzeń, świadczeń socjalnych, świadczeń rentowo-emerytalnych, utrzymanie sztucznej zawyżonej wartości złotego pogorszą tylko sytuację fiskalną i przekształcą się w otwarty kryzys finansów publicznych oraz kryzys gospodarczy z bardzo negatywnymi konsekwencjami społecznymi. Kryzys więc może u nas zagościć na dłużej.
Janusz Szewczak
Autor jest głównym ekonomistą SKOK